Sprzed sekundy. Dosłownie.
Przez przypadek weszłam na bloga faceta, żeby przeczytać post - podsumowanie najlepsze płyty zagraniczne 2010. Pośród bodajże piętnastu pozycji, na ósmej znalazło się 'happiness' by Hurts.
Przypomniała mi się piękna historia Susie i mężczyzny jej marzeń - 'wonderful life'.
Na spotify - tak, tym spotify, co rok temu. Używam tego serwisu, jest rewelacyjny i prosty w obsłudze, polecam wszystkim! - znalazłam panów artystów z tej grupy, zaobserwowałam bez chwili wahania.
Przeglądałam sobie tak ich single i kliknęłam utwór o tytule przykuwający moją uwagę 'somebody to die for'.
I brak mi po prostu słów. Nie wiem czy mam się cieszyć, śmiać czy płakać. Tyle emocji pojawiło się w moich myślach, słuchając tego. Piosenka absolutnie niezwykła, urzekła mnie swoją nieprzeciętnością, co obecnie jest trudne. Nie mam zielonego pojęcia o teledysku mojego odkrycia, o innych bzdetach również.
Jestem pod wielkim wrażeniem. Chyba to bardzo lubię, uwielbiam! I do tego ta niezwykła okładka singla.
Piszę to coś pod wielką presją, wielkie emocje mi towarzyszą.
Jedno jest pewne - tylko na dwóch singlach na pewno nie skończy się moja przygoda z Hurts.
*jakoś jakaś taka nie taka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz